Kopanie leżącego

Kopanie leżącego

KMICIC

Na skarbach połamałem zęby. I brak tu metafory, która niejednemu przychodzi do głowy. Właśnie kopaliśmy z Olafem Niemców, zrobiłem przerwę na pożarcie pączka i pół jedynki trafił szlag. Jak ktoś ma pecha, to i na ptysiu złamie. Niefart i tyle, ale jak to ładnie brzmi:  „na poszukiwaniach połamałem zęby”. Było dużo symboliki tym razem, którą śmiało podczepić można pod myślenie magiczne. Realizowaliśmy kolejny odcinek „Poszukiwaczy Historii”; tym razem tematem miała być rakieta V 2. Piękna sprawa ponieważ mamy miejscówkę wskazaną przez świadka upadku niemieckiej wunderwaffe. Zaczęliśmy klasycznie od rozmowy z informatorem, który mimo zacnego wieku 91 lat zachował jasność umysłu i pamięć wzbudzającą zazdrość. Dużo się dowiedzieliśmy o rozbitych polskich taborach we wrześniu 1939 roku, o lokalnych stosunkach z niemieckimi sąsiadami, które były pomimo wojennej zawieruchy poprawne i o rakietach. Dla naszego informatora huk rakietowych silników był chlebem powszednim. Jak się ładnie wyraził: „startowało to ze dwadzieścia razy na dzień, to nawet głowy człowiek nie podnosił, bo i po co”. Tego dnia jednak głowę podniósł, ba nawet schował ją do kosza na buraki, które zbierał na polu nieopodal upadku rakiety. Dzisiaj się z tego śmieje, bo przykrycie koszem niewiele by pomogło, gdyby niemieckie ustrojstwo spadło bliżej, ale na jego szczęście rozbiło się w lesie. Dwie godziny po katastrofie, w której szczęśliwie nikt nie ucierpiał, przyjechali Niemcy i zaczęli zbierać szczątki wraku. Wiadomo, temat był w rodzaju tajne przez poufne i procedura standardowa. Jednak najciekawsze, że owi Niemcy, zdaniem naszego rozmówcy przyjechali z zupełnie innej miejscowości niż naszym zdaniem powinni. Cóż to oznacza? Że rakieta, która spadła w lesie mogła być odpalona z innego miejsca niż założyliśmy przed poszukiwaniami. Z miejsca, o którym do tej pory było cicho…

W tym momencie z eksploracyjnego punktu widzenia zrobiło się dużo ciekawiej. W puli, oprócz poskręcanych blach od V-ki, a może czegoś ciekawszego co przeoczyli Niemcy, znalazło się również nieznane stanowisko startowe. Wypadało uściślić fakty i namierzyć resztki wraku, ale tym razem tak się nie stało. Wszystko przez Niemców, którzy widać tak pilnie strzegą swoich tajnych broni, że woleli Olafowi wyskoczyć pod łopatą niż dopuścić nas o krok bliżej do rozwiązania zagadki. Sygnał dała menażka, którą namierzył Olaf, a później wyskoczyły gnaty. Blisko leśnej drogi ktoś kogoś pochował i nie pozostało nic innego jak zająć się tematem. Kto kopał szkielety metodami archeologicznymi ten wie, że wykrywacz na niewiele się zdaje, bo i tak trzeba mozolnie odsłaniać, doczyszczać i znowu doczyszczać. Czas leci, końca nie widać, a jesienne dni co raz krótsze. Jednak, działając oficjalnie i lege artis musieliśmy temat zgłębić, a rakieta poszła na bok. Niemców było dwóch, chociaż tak ich w ziemi zakręciło, że przez dłuższą chwilę nie mogliśmy się połapać o co w tym wszystkim chodzi. Podkute buty, a tuż obok kość ramieniowa. Ki diabeł? Dalej niby normalnie, ale za chwilę wychodzi miednica i kości piszczelowe, a czaszka na butach. Dopiero jak zaczęliśmy liczyć ich podwójnie, to doszliśmy do ładu. Po prostu jeden leżał na drugim, a głowy skierowane były w różnych kierunkach. Niestety, nieśmiertelników nie było więc któż tak wylądował po śmierci nie wiemy. Wiemy za to, że jeden z odkopanych zdrowo oberwał w szczękę, bo żuchwę miał wgiętą jakby zarobił kolbą od karabinu. I tu wracamy do przewrotnej symboliki. Niemiec dostał w szczękę – ja nad nim złamałem zęba. Niemców trafiliśmy dwóch, a kilka godzin później Polska Niemców trafiła dwa razy w meczu eliminacyjnym do Mistrzostw Europy. Nie znacie magików, którzy tak wróżą z fusów? Ja znam, szczególnie wśród poszukiwaczy. To niezły temat na magisterkę z etnologii: „Wierzenia i przesądy współczesnych poszukiwaczy skarbów”.

Łukasz Lisiecki

Łukasz Lisiecki, kierownik produkcji „Poszukiwaczy Historii” wkręcił się w temat i pomagał                                                    doczyszczać Niemców

Wracając do Niemców – zgodnie z wymogami prawa powiadomiliśmy Policję, że mamy dwóch żołnierzy. Dzwonił Olaf, który nie omieszkał wspomnieć, że jest archeologiem, że działamy legalnie, etc. Policjant przyjmujący zgłoszenie poprosił, żebyśmy nie wyciągali szczątków z jamy grobowej ponieważ zgłosi to odpowiedniej fundacji, która po delikwentów przyjedzie. Uściślił nasze i Niemców położenie geograficzne i obiecał, że podeśle lokalnego policjanta co by spisał protokół. Najbardziej nas ucieszyło, że mogliśmy naszych Niemców dalej doczyszczać – wiadomo wypędzelkowany szkielet ładniej wygląda przed kamerą. Długo nie trwało jak przyjechał pan policjant w towarzystwie Strażnika Leśnego. Nie przysłuchiwałem się rozmowom. Produkował się Olaf oraz nasz operator Jacek. Powiedziałbym nawet, że zaaferowany Niemcami nie zwróciłem uwagi na ten drobny niuans – Straż Leśna. Gdzieś między myślami przemknęło, że pewnie policjant posiłkował się fachowcem, żeby nie błądzić po lesie. Wyprostował mnie Olaf. Straż Leśna się pojawiła, ponieważ pan policjant zwietrzył nielegalne poszukiwania w Lasach Państwowych i dodatkowo wjazd do tychże lasów samochodami. Jakże pięknie byłoby przy okazji obywatelskiej postawy wlepić odpowiednie mandaty. Jak tu nie lubić stróżów prawa za ich troskę i zapobiegliwość. Jednak nie tym razem. Las bowiem okazał się być prywatny i tak się fortunnie złożyło, że mieliśmy zgody właściciela terenu. Cóż za rozczarowanie. A swoją drogą, to widać się starzeję – zęby się łamią, konspiracyjna czujność spada – jeszcze trochę i będę bezkrytycznie ufał mundurowym. Na szczęście są tacy, którzy dbają, żeby nie nastąpiło to zbyt prędko. Dziękuję.

Radek Biczak

P.S.

Jeśli ktoś ma potrzebę się ze mną skontaktować, żeby skomentować tekst, albo ma ciekawy pomysł na jeden z odcinków „Poszukiwaczy Historii”, może pisać na adres rbposzukiwaczehistorii@gmail.com