Francuska jesień
Tej jesieni sypnęło sprzętem ciężkim lepiej niż grzybami. Ptaki ćwierkają, że dwa czołgi wyjechały przez południową granicę. Wykopane podobno. Jednak to ptasie ćwierkanie nader pokrętne. Nie wiadomo kto, nie wiadomo jak, jedynie okolice są z grubsza znane. Dużo takich sensacji było, które później stekiem bzdur się okazywały więc diabli wiedzą jak tym razem się sprawy mają. Plotki i pogłoski mają to do siebie, że zaczynają żyć swoim życiem i same stają się obiektem poszukiwań. Taki eksploracyjny erzac. Sam nie znalazłem, to drążę temat cudzego znaleziska. Najpierw pogłoski, później domysły, dopowiedzenia i z głuchego telefonu robi się „fakt autentyczny”, a kolejny powtarzający historyjkę już sam w swoją opowieść wierzy i sprowadza na ścieżkę ułudy innych.
Podobnie zapowiadało się tym razem. Jedna pani drugiej pani powiedziała, że pod Kielcami jest armata. Jakaś wielka, o kalibrze 176mm! Ani chybi I wojna światowa. Dwie godziny później już słyszałem, że armaty są trzy. Minęła kolejna godzina i z trzech armat zrobiła się jedna, bo dwie już wyciągnięto. Kaliber też się zmniejszył, ale za to dowiedziałem się, że armata produkcji francuskiej. Podobno była odkopana i zasypana. Ktoś zmierzył kaliber, ale to nie ten co wyciągnął pozostałe armaty. Diabli wiedzą co o tym myśleć. Gorąca linia telefoniczna: ja – Olaf – reżyser. Będzie program, czy nie będzie? Jest armata, czy nie ma? Bądź mądry i pisz wiersze. Temat nie nasz, tylko od konserwatora zabytków informacja i pewnego stowarzyszenia, które wyznaczyło sobie termin i będzie wyciągać. Śliska sprawa – pojedziemy i nic nie będzie, to wtopimy czas i pieniądze. Nie pojedziemy i będzie, to i my będziemy, ale pluć sobie w brody. Sceptyczne podejście to jedyna droga. Więc wałkujemy temat między sobą. Skąd wiadomo, że francuska? Może stąd, że we wrześniu w rejonie Lubaczowa leśnicy wykopali Hotchissa? Tak. Wszystko się układa w logiczną całość. Wyobraźnia ludziom działa. Tam była armata, to pod Kielcami też jest. Tam była francuska, to tutaj też francuska, ot historyjka jakich wiele. Funta kłaków to wszystko nie warte. Odkopali, zakopali, terefere. I nie jedziemy pod Kielce. Szkoda czasu. Nie ma się co spinać. Jedynie reżyser coś jeszcze marudzi, żebym zadzwonił do gościa od namiaru i przepytał na okoliczność. Zadzwonić nie zawadzi, może jeszcze więcej nieścisłości wyjdzie – będzie się z czego pośmiać. Dzwonię do człowieka. Mariusz reprezentuje poznańskie stowarzyszenie SAKWA. Opowiada krótko i na temat, co wie. Armatę odkopali miejscowi, ale nie dogadali się z właścicielem pola. Zmierzono kaliber – ma około 150mm. Nie wiadomo dlaczego ma być francuska. Może ktoś tak stwierdził na podstawie wcześniej wyciągniętych? Bo wyciągnięte były, ale dawno temu i nie przez poszukiwaczy tylko ludność lokalną. Ważne, że jest duży sygnał i w ziemi na pewno coś siedzi. Mariusz nie dopowiada własnych przypuszczeń jak się często zdarza. Nie nagina faktów do teorii. Takie rzeczy wyczuwam wręcz podskórnie. Jest rzeczowo i konkretnie. Tak jak zadzwoniłem sceptycznie nastawiony, tak teraz jestem poplecznikiem sprawy. Zdaję relację moim wspólnikom. Klamka zapadła – jedziemy.
Jako się rzekło – temat nie nasz, występ gościnny więc cała zasługa należy się SAKWIE. Namierzyli temat, załatwili zgody, obstalowali koparkę i samochód do transportu. Profesjonalnie. Armata była. Rzeczywiście francuska. Tym razem Schneider wz. 17, kaliber 155mm. Rozmowy z mieszkańcami wsi Kolosy, gdzie wykopaliśmy armatę sporo do tematu wniosły. Armaty były, ale po wojnie je uprzątnięto. I to nie po I wojnie, a po II, bo w drugiej brały udział. Po niemieckiej stronie broniły przejścia Armii Czerwonej. Nie obroniły, ale to już inna historia. Najważniejsze, że nie wrzuciliśmy opowieści o armacie między bajki z mchu i paproci, bo kawałek fajnej przygody przeszedłby nam koło nosa. Podobnie jak znajomość z poszukiwaczami z SAKWY, którzy są godni zaufania, a że tematów mają kilka, to kto wie, może wkrótce znowu wspólnie skrzyżujemy szpadle.
Radek Biczak