Wrześniowe rocznice
Minęło kilka dni od 75 rocznicy ataku hitlerowskich Niemiec na Polskę. Czekałem cierpliwie, żeby zobaczyć jak temat zostanie potraktowany w mediach. Nijak. Prawie tak, jakby wojny nie było. Ważniejsze jest tu i teraz. Donald Tusk został premierem Rady Europy, walki na Ukrainie trwają, a celebrytka Joanna L. prowadziła auto po pijaku. No dobrze, to główny nurt, dla którego przeszłością zamierzchłą staje się to, co wydarzyło się tydzień temu, ale poszukiwacze militariów? Przecież żyją historią więc okazja, żeby podyskutować i pochwalić się fantami wręcz wymarzona. Hel, Wizna, Bzura, to tematy flagowe, ale i mocno zgrane, jednak jest przecież mnóstwo innych. Niestety w większości przypadków cisza. Czy ktoś jeszcze jeździ „kopać wrzesień”? Czy są jeszcze fanty z Wojny Obronnej? Są. Razem z archeologiem Olafem Popkiewiczem, wybraliśmy się w Bory Tucholskie, żeby poszperać na potrzeby kolejnego odcinka „Poszukiwaczy historii” i coś z tego września się znalazło. Za wcześnie na ujawnianie szczegółów – reżyser ze skóry by mnie obdarł, ale zainteresowani zobaczą o czym mowa w kolejnych odcinkach, które będą emitowane od października na kanale Polsat Play.
Nowy program. Nowe odcinki. Ruch w interesie eksploracyjnym jest. Ale kto pamięta stary program? Prekursorski. Na który wszyscy poszukiwacze będący w zasięgu wrocławskiej telewizji regionalnej czekali z niecierpliwością. Chyba niewielu, skoro niewielu pamiętało o pierwszej rocznicy śmierci jego autora, reżysera i pomysłodawcy. Chodzi o Wojtka Stojaka i „Klub Poszukiwaczy Skarbów”.
1 września, w 75 rocznicę wybuchu II wojny światowej minęła pierwsza rocznica śmierci Wojtka. Hagiografii pisał nie będę, bo nie był to święty Wojciech, tylko Wojtek poszukiwacz, którego z różną intensywnością znałem przeszło 20 lat. Próbować opowiedzieć jaki był, to jak starać się scharakteryzować Leonarda da Vinci. Człowiek renesansu z zainteresowaniami tak licznymi, że można by obdarzyć z tuzin ludzkich istnień. Poszukiwanie skarbów, program „Klub Poszukiwaczy Skarbów”, czy felietony w „Odkrywcy”, to działka eksploracyjna, najszerzej znana. Jednak dla Wojtka pojęcie eksploracja odnosiło się do całego życia i wnioskując z jego zachowania, bo nigdy na ten temat nie rozmawialiśmy, eksplorował zawsze i wszędzie. Wkręcał się w najróżniejsze tematy: kupił i remontował ruinę pałacu w Prusach, a przy okazji zrobił w domu jego makietę, malował jakiś obraz, ale sporadycznie kiedy go naszła chęć. Czyścił znaleziska, dłubał przy jakichś figurkach, nawet kapliczkę zaprzyjaźnionemu księdzu naprawiał. Jak czytał, to niemal zawsze z markerem, którym podkreślał znalezione w tekście błędy i bynajmniej nie chodziło o literówki. Z jednej strony miał analityczny umysł, który doszukiwał się słabych stron w skarbowych historiach, a z drugiej miał zmysł abstrakcyjny, który sprawiał, że w sprzyjających okolicznościach jego dom nad stawami stawał się króliczą norą, a goście przechodząc przez próg lądowali w krainie czarów.
Jeśli o stojakowym domu mowa, to Wojtek wraz z żoną Ulą stworzyli tam prawdziwy klub poszukiwaczy, gdzie jak to w klubie można było wpaść na kawkę, rozmawiać, a za chwilę następny poszukiwacz kołatał do drzwi przynosił znalezisko, jakiś pomysł, albo relację z innych poszukiwań. Było to miejsce wyjątkowe. Było bo razem ze śmiercią Wojtka się skończyło i drugiego takiego nie będzie. Nie będzie bowiem drugiego Stojaka.
Jednak żeby nie było tak słodko, to oprócz zwolenników miał również Wojtek zagorzałych przeciwników, żeby nie powiedzieć wrogów. Jednego takiego poznałem, co to jad ciekł mu po brodzie kiedy słyszał o Wojtku. Nie wiedząc o co chodzi zacząłem dopytywać – dlaczego? Usłyszałem opowieść o najsłynniejszym w Polsce zrzutowisku broni na wrocławskich Maślicach, na którym wszyscy sobie kopali karabiny, aż przyszedł zły Stojak i wykopał wszystko koparką. Ukradł karabiny! Tak, ukradł jak diabli. Dla mnie Maślice, to był majstersztyk doskonale oddający inteligencję Wojtka. Wojtek również szukał zrzutowiska, bo znał je z dzieciństwa i po namierzeniu podobnie jak inni zaczął tam kopać. Szybko zorientował się, że bogactwo militarnej żyły przerasta najśmielsze oczekiwania, a że wieść roznosiła się lotem jaskółki, to na Maślicach pojawiało się co raz więcej kopaczy. Mausera z wykopu można było kupić wtedy za dwa tanie wina, które sprzedający wypijał i wracał wykopać następny karabin. Ile czasu taką zabawę można utrzymać w tajemnicy? Ile potrzeba, żeby ktoś złapany na giełdzie staroci wskazał miejsce skąd fant pochodzi? I nie ważne, że były to pogięte destrukty. Według prawa broń, to broń, a to oznacza duże kłopoty. Wkrótce temat wyciekł do lokalnej prasy i dni zrzutowiska zdawały się policzone. Wojtek kłopotów nie chciał, ale zardzewiałe skarby już tak. Podszedł więc do tematu z ułańską fantazją i zaszarżował. Poszedł do szefa Urzędu Rejonowego i zapytał, czy gość czytał w gazetach o zrzutowisku. Wojtek naświetlił skalę zjawiska i uświadomił jakie dla urzędnika mogą płynąć z tego faktu kłopoty. Oczywiście, jak to Wojtek, nie przyszedł nikogo straszyć – przyszedł z gotowym antidotum. Zaproponował, że zlikwiduje zrzutowisko, a przy okazji zrobi kolejny odcinek „Klubu Poszukiwaczy Skarbów”. Dostał nie tylko zgodę, ale i jakieś pieniądze na wykonanie usługi! Genialne. Wojtek kopał koparką w dzień, a poszukiwacze w nocy. Kiedy już zwiózł towar i dosłownie zasypał nim całe obejście zaproponował Konserwatorowi Zabytków, żeby fanty sobie przejrzał, bo przecież przedmioty były wyprodukowane przed 1945 rokiem. Tym samym nikt nie mógł zarzucić Wojtkowi, że przywłaszczył zabytki! Odwiedził Wojtka ówczesny dyrektor wrocławskiego muzeum militariów, który pokręcił z politowaniem głową nad wykopkami, bo na eksponaty do muzeum to one się nie nadawały. Wybrał kilka sztuk, z których potrzebował pozyskać niektóre części, sporządził protokół przekazania i pismo, że wydobyte przedmioty nie są bronią w rozumieniu ustawy o broni i amunicji. Wszystko legalnie i z papierami tak mocnymi, że można spać spokojnie. Mistrzostwo eksploracji. A wspomniany wcześniej wróg? To nie wróg, to zawistny głupek, który nigdy na taki pomysł by nie wpadł, a w plującej jadem ślinie najwięcej było zazdrości.
Wojtka nie ma. Pozostały opowieści i ludzie, których Wojtek pchał w różnych kierunkach, którym doradzał, albo pomagał. Jego legenda będzie żyła długo. Ostatnio będąc we Włocławku poznałem poszukiwacza, który słysząc, że przyjechałem z Wrocławia uśmiechnął się i rzekł: „to na pewno znałeś Wojtka Stojaka, pamiętam jak jeździłem do niego po wyczyszczeniu Maślic…” I mam nadzieję, że tak będzie jeszcze nie jeden raz.
Udało się również Wojtkowi dokończyć książkę, która dla niego była bardzo ważna. Czując co się święci zatytułował ją: „Ostatni Klub Poszukiwaczy Skarbów i inne opowieści”. Do książki dołączona jest płyta z odcinkami tytułowego klubu. Uważam, że warto po nią sięgnąć, żeby przypomnieć sobie lub poznać Wojtka i jego specyficzny sposób narracji oraz tok myślenia, bo takich jak on można szukać z przysłowiową świecą.
Radek Biczak
P.S.
Jeśli ktoś ma potrzebę się ze mną skontaktować, żeby skomentować tekst, albo ma ciekawy pomysł na jeden z odcinków „Poszukiwaczy Historii”, może pisać na adres rbposzukiwaczehistorii@gmail.com