Historia Zawierciańskiego depozytu zaczyna się z początkiem II WŚ.
Niemcy wkraczając do Krakowa w 1939r siali strach wśród mieszkańców przed śmiercią i pozbawieniem wszystkiego co posiadali. W tym czasie pracownik Wawelu poruszony niebezpieczeństwem rabunku dóbr narodowych, zdołał wraz ze swoim kolegą wynieść z muzeum w ostatniej chwili dwie walizki zawierające…?
Uciekając z Krakowa, czując oddech Wehrmahtu na plecach zdołał ukryć owe walizy w mieście Zawierciu.
Nie umknął jednak pazurom oprawców i trafił do obozu Bergen Belzen.
I tu zaczyna się inna historia, której po trosze jesteśmy uczestnikami.
Otóż nasz szanowny kolega Marek Nowak, znany poszukiwacz, otrzymał od pewnej rodziny kawałek papieru, który pozornie wyglądał na bezwartościowy. Pożółkła kartka i kilka praktycznie niewidocznych śladów po ołówku.
Z relacji darczyńcy tak sprawy się miały…
Nasz bohater uwięziony w obozie poznaje skrzypka, któremu jest w stanie zaufać bezgranicznie. Wiedząc, że jego życie dobiega kresu przekazuje mu w tajemnicy odręcznie namalowany plan ukrycia tajemniczego depozytu.
Muzyk doczekał wyzwolenia i ukryty wewnątrz skrzypcowego futerału plan po wojnie trafia w ręce Latebry.
Długo trwały wewnętrzne debaty jak przygotować poszukiwania, zezwolenia właścicieli gruntów, odpowiednie dokumenty i całą akcję technicznie.
Nasz kolega z nieczytelnej już kartki, oglądając ją pod mikroskopem znalazł bardzo dokładny plan uwzględniający położenie geograficzne i umowne odległości. Przerysowując każdy detal na nową stronicę ukazała się mapa na tyle dokładna,
że można się było pokusić o jej umiejscowienie w prawdziwej przestrzeni. To była jeszcze trudniejsza sprawa. Po miesiącu dopasowań układanki, oczom ukazał się maleńki skrawek Zawiercia blisko kolei nad rzeką Wartą.
Koledzy w napięciu oczekiwali dnia wyjazdu, który był uzależniony od zgody właściciela terenu.
PKP, bo o nim mowa nie widziało przeszkód do podjęcia akcji i wyartykułowali to odpowiednim dokumentem. Data wyznaczona na wszyscy przygotowani,
a tu niespodzianka.
PKP ponownie przysyła pismo w przeddzień wyjazdu, twierdząc, iż działka nie należy do nich, tylko do spółki. Ręce nam opadły. Cały misterny plan wziął w łeb. Urlopy pobrane, żony udobruchane, emocje rozpalone….nie, nie możemy tak skończyć!. W ciągu jednego dnia udało nam się wyprosić zgodę od spółki i ruszyliśmy na łowy. Długa to była droga z Gdańska do celu, ile tematów zostało poruszone, tylko ten wie, kto z nami był.
Około godziny 01.30 przybyliśmy do hotelu w środku miasta. Wszyscy zasypiali w locie do poduszki.
To była wyczerpująca podróż. Medal dla kierowcy. Lecz o 7 rano trzeba się zbierać.
Chłopaki jak zombie błagali o jeszcze jedną minutkę snu. Nie było litości, „show must go on!”
Około godziny 8.00 spotkaliśmy się z szefem terenu należącego do PKP.
Wyznaczył on osobę, która ma ocenić ryzyko ewentualnego uszkodzenia infrastruktury kolejowej. Miejsce jakie wskazała mapa było jego zdaniem bez zastrzeżeń. Przystąpiliśmy zatem do wyznaczenia najprawdopodobniejszego punktu wynikającego z planu. Krzaków kolczastych i śmieci zalegały góry. Nie zdarza się by poszukiwacz miał łatwo, w piaseczku, na sztych głębokości.
Uff. Co za robota!
Koledzy jednak po uszy wypełnieni adrenaliną, endorfiną i inną iną…siekali chaszcze, że aż miło. Hałdy butelek i puszek były coraz większe. Mimo temperatury otoczenia bliskiej zeru w kolegach się gotowało. Około południa podpierająca się już ekipa z wyczerpania postanowiła odpocząć. I wtedy Nasz dzielny druh SAPER zamierzywszy pikaczkę ku ziemi z namaszczeniem badał cały kwartał oczyszczonej ziemi. Usuwał jeszcze śmieci zalegające pod cewką.
W tym czasie któryś z nas poszedł kawałeczek na ustronie w wiadomym celu. Zakrzyknął! o rany! Ale z nas …! Spójrzcie! I co się okazało? Otóż do koryta Warty, bardzo blisko naszego miejsca poszukiwań uchodzi wylot rury betonowej. Po analizie kierunku i pomiarach sprzętem, dokładnie przebiega przez krzyżyk postawiony ręką ukrywającego.
Kolegę wysłaliśmy na zwiad do pobliskich domów w celu zobrazowania dokładniejszej historii miejsca. Po chwili zjawił się z człowiekiem sędziwym, który ową działkę prowadził jeszcze za Niemca.
Stwierdził bez namysłu: w latach 60tych, wybudowano tu kolektor odwadniający pobliską wieś. To była najgorsza wiadomość tego dnia. Ale jak przyjechaliśmy taki świat drogi to nie możemy odpuścić, nie damy się tak łatwo. Wezwaliśmy posiłki. Przyjechała kopara co się zowie!. Operatorowi opowiedzieliśmy o przeszkodzie i warstwa po warstwie odsłanialiśmy wykop. Z każdym kęsem , rachunek prawdopodobieństwa zbliżał się do zera.
Po otwarciu wykopu około 10x10m, znów dzielny SAPER typował prawdopodobne miejsca. Tylko jedno rokowało. Koparkowy ze zdumieniem patrzył jaką człowiek ma siłę wgryzać się w glebę. Dwu metrowa dziura zakończona była wczesnym korytem Warty, co można było poznać po zalewającej nas wodzie i rozpaczy.
Około godz. 15, porzuciliśmy wszelkie nadzieje. Kiedy przyklepywaliśmy wykop, jak nieboszczka, rozpadał się deszcz przygnębiając nas do reszty. To była wyczerpująca i pouczająca przygoda.
I tak oto robotnicy z lat 60 kładąc nieszczęsną rurę, na pewno trafili na coś dziwnego i ślad po tym zaginął w odmętach tak krótkiej historii.